Imaginy z One Direction


Imaginy i opowiadania z One Direction

3 sierpnia 2014

#5. - Louis cz.2

          Samochód Julie, mojej współlokatorki, stał spokojnie na parkingu lotniska, gdy my wkroczyłyśmy na halę odlotów. Miałam ze sobą dwie, wielkie i wypchane po brzegi walizki i Julie uparła się, że pomoże mi z nimi na lotnisku. Była jedyną osobą, która towarzyszyła mi aż do samego końca podróży. Moi rodzice mieszkali w pewnym oddaleniu od Londynu i mieli za dużo obowiązków, by wyrwać się z pracy na cały dzień - zwłaszcza, że w domu czekała trójka moich młodszych braci. Doskonale rozumiałam sytuację, więc nie miałam im tego za złe. Była jeszcze jedna osoba, która powinna tu być, jednak od paru dni staranie wyrzucałam ją ze swoich myśli. On podjął swoją decyzję, ja swoją. Koniec pieśni, każde idzie w swoją stronę.
          - Uważaj na siebie w tej całej Australii, [T.I.] - powiedziała Julie, tuląc mnie na pożegnanie. - Pisz często. I poderwij jakiegoś seksowanego Australijczyka z zabójczym akcentem. Szybciej zapomnisz.
          Julie wiedziałam o moim związku z Louisem od samego początku. Była moją przyjaciółką, więc nie chciałam przed nią tego ukrywać.
          - Będę uważać, obiecuję. A Australijczyka to przywiozę dla ciebie - odpowiedziałam z uśmiechem.
          - Metr osiemdziesiąt wzrostu, opalony i umięśniony! - zawołała za mną, gdy szłam w kierunku miejsca odprawy.
          - Zapamiętam! - odkrzyknęłam i już po chwili podchodziłam do kontroli.
          Cała odprawa zajęła mi wyjątkowo niewiele czasu, więc została mi ponad godzina do odlotu. Usiadłam spokojnie, czekając na wywołanie mojego lotu. Zostawiona sama swoim myślom, co nie było dla mnie zbyt dobre, ponieważ znów pojawił się w nich Louis. Wszystkie spędzone z nim chwile - od naszego pierwszego spotkania do świętowania zdania egzaminów (ostatni raz kiedy się widzieliśmy) - przemknęły mi przed oczami jak film. Kochałam go, mimo tego całego zamieszania z Emmą. Nawet bardzo. Dlatego tak bardzo bolało mnie, że wyjeżdżałam bez pożegnania z nim. To było jak niedokończenie ważnej sprawy - miałam wrażenie, że zostawiałam coś ważnego, coś bez czego nie mogę funkcjonować.
          - Proszę pana, tylko na chwilę! - Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie głos pracownika odprawy.
          Zaintrygowana dziwnym okrzykiem podniosłam głowę i wtedy go zobaczyłam. Biegł ku mnie, a jego włosy, normalnie zaczesane do tyłu, rozwiewały się we wszystkich kierunkach. Zawsze były tak miękkie w dotyku... Wyrzuciłam tę myśl ze swojej głowy. Zbliżał się coraz bardziej, a ja zastanawiałam się, czy jestem gotowa z nim porozmawiać. I odpowiedź brzmiała: nie. Podniosłam się ze swojego miejsca z zamiarem odejścia, jednak chłopak zdążył już do mnie dobiec.
          - Zaczekaj - powiedział, kładąc mi na ramieniu dłoń, którą od razu strąciłam. - Czy to prawda? Wyjeżdżasz do Australii? Na cały ROK?!
          - Skąd o tym wiesz?
          - Twoja mama mi powiedziała. Pojechałem do niej, bo myślałem, że już wróciłaś do domu. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
          - Próbowałam - odpowiedziałam, patrząc na swoje buty. - Ale byłeś wtedy zbyt zajęty Emmą.
          - Wróciłem dwa dni później, tak jak obiecałem - próbował się usprawiedliwiać. - Mogłaś mi wtedy powiedzieć, że masz zamiar wyjechać na cały rok.
          - Stwierdziłam, że skoro ona jest dla ciebie ważniejsza, to nie będę ci zawracać głowy moim życiem - mruknęłam. Wspomnienie tej laski obudziło ból i złość, którą czułam od kilku dni.
          - Ty jesteś dla mnie ważniejsza - zaoponował Louis, a w jego głosie słyszałam coś na kształt szczerości.
          Wtedy po raz pierwszy spojrzałam na niego. Wyglądał na dość... zmęczonego. Jego oczy były zapuchnięte, a pod nimi widniały ciemne worki. W jego oczach czaił się jakiś smutek. Nagle poczułam potrzebę przytulenia go. Chciałam go pocieszyć, sprawić, żeby na jego ustach pojawił się ten uśmiech, który tak uwielbiałam. Zacisnęłam mocniej dłoń na ramieniu plecaka, zduszając w sobie budzące się uczucie.
          - To bardzo dziwne, bo gdy ciebie najbardziej potrzebowałam, gnałeś do niej, bo miała niegroźny wypadek. W momencie, w którym ważyły się sprawy mojej przyszłości, naszej przyszłości, ty byłeś zbyt zajęty inną laską. Czy tak traktuje się dziewczynę, która jest rzekomo "ważniejsza" - zapytałam gorzko. - Ty podjąłeś swoją decyzję, ja podjęłam swoją.
         - Wiem, wiem, że zawaliłem - powiedział. - Ale nie powiedziałaś mi, że sprawa jest aż tak poważna. Myślałem, że chodziło o coś... bardziej błahego, codziennego. Że po prostu przesadzasz, żeby mnie do siebie ściągnąć.Tak często narzekałaś, że nie możemy się spotkać, że nie mam dla ciebie czasu...Nie sądziłem, że uciekniesz mi aż do Australii.
         - Przez te kilka miesięcy przyzwyczaiłam się do tego, że jesteś... zajętym człowiekiem. Ale byłam tego świadoma od samego początku. Wiedziałam, że muszę się dzielić tobą z całym światem. A nawet z Emmą. Ale nawet nie wiesz jak bardzo zabolało kiedy mnie wtedy tak potraktowałeś.
         - Wiem, wiem i przepraszam. Błagam, wybacz mi. Już więcej nie popełnię tego błędu. Tylko błagam, nie wyjeżdżaj. Obiecuję, że będę częściej przyjeżdżał, spędzał z tobą więcej czasu. I obiecuję, że zerwę z Emmą. Tylko błagam, zostań...
         - Nie, Louis. Nie zostanę. To moja życiowa szansa. Nie zmarnuję jej.
         - W Anglii również jest wiele wykopalisk na których możesz odbywać praktyki. Nie musisz wyjeżdżać tak daleko. Jeśli wyjedziesz, w ogóle przestaniemy się widywać! Loty do Anglii, a loty do Australii to zupełnie inna sprawa. Nie będę w stanie tak często się, pojawiać, jeśli w ogóle. Zrób to dla nas, nie jedź.
         - Cały czas musiałam podporządkowywać się tobie i twojej karierze. Mogłam się spotykać z tobą tylko w określone dni, kiedy to ty miałeś czas. Jeździć w miejsca, w których ty byłeś. Robić to, co kazała mi twoja wytwórnia. I wiesz co? Mam tego dosyć! Chcę w końcu sama kierować swoim życiem. I chcę jechać do Australii. Rozwijać się, uczyć, zdobywać doświadczenie.
         - Sama mówiłaś, że wiedziałaś w co się pakujesz - zauważył lekko chłodnym tonem.
         - Tak, wiedziałam. Ale nie wiedziałam, że tylko ja będę się starać utrzymać ten związek, a to katorżnicza robota - odpowiedziałam równie chłodno.
         - Ja też staram się utrzymać ten związek!
         - Paradując po ulicach z inną laską? Świetnie ci idzie - żachnęłam się.
         - Musiałem to robić, doskonale o tym wiesz. To się niedługo skończy. Obiecuję. Skończę tamten związek i wtedy będę mógł pokazać światu osobę, którą naprawdę kocham. Ciebie - powiedział spokojniej, sięgając po moją dłoń.
         Odsunęłam się nieznacznie, jednak zdecydowanie. Żadne czułości mu teraz nie pomogą.
         - Ja też cię kocham - odpowiedziałam cicho. - Kocham tak, że to boli. Ale muszę żyć swoim życiem, nie oglądając się na ciebie i wymaganie twojej wytwórni. Kocham cię i cieszę się, że spełniasz swoje marzenia, ale jakim kosztem? To naprawdę jest tego warte?
          - Marzenia kosztują - odparł cicho.
          - Wiem. Moje też dużo kosztuje, lecz nie poświęcę go. Chcę żyć swoim życiem, po swojemu - powtórzyłam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
          Życie po swojemu oznaczało życie bez niego, a nie byłam pewna czy jestem na to gotowa.
          - Czyli to koniec? - zapytał z bólem.
          Tak. Nie.
           - Nie wiem - odpowiedziałam łamiącym się głosem.
           - Nie przekreślaj nas jeszcze, proszę...
           - Ja... mogę poczekać. Poczekam aż zrobisz porządek ze swoim życiem...
           - Jak długo?
           Tak długo jak będzie bolała myśl o tym, że mogę cię stracić, pomyślałam.
           - Nie wiem. Żegnaj, Louis.
           Gwałtownym ruchem Tomlinson przyciągnął mnie do siebie i przytulił, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyji. To była nasza wersja pocałunku, gdybyśmy znaleźli się w miejscu publicznym ustalona na samym początku naszego związku. Nigdy jednak jej nie użyliśmy, aż do tego dnia. Nawet nie mogliśmy się normalnie pożegnać. I to przypomniało mi dlaczego zdecydowałam się na ten wyjazd.
           - Nie rób tego jeszcze trudniejszym niż jest w tej chwili - poprosiłam.
           Podniósł twarz, jednak nie odsunął się.
           - Zostań - wyszeptał tuż nad moim uchem.
           - Muszę zdążyć na samolot - odpowiedziałam, wyplątując się z jego uścisku.
           Jak na zawołanie, w głośnikach rozległ się kobiecy głos nawołujący pasażerów mojego samolotu do bramek.
           - Bezpiecznego lotu - powiedział Lou. - Kocham cię.
           - Ja ciebie też kocham - odpowiedziałam.
           Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku bramek, nie oglądając się za siebie. Ponieważ wiedziałam, że gdybym spojrzała na niego, zawróciłabym i została. Byleby znów się uśmiechnął. Z każdym kolejnym krokiem byłam coraz dalej od niego i z każdym kolejnym krokiem czułam, że zaczyna mi czegoś brakować. Czegoś, bez czego nie można żyć. Jakby Louis był moim powietrzem, bez niego nie potrafiłam funcjonować. Jednak teraz musiałam. I miałam w swoim sercu iskierkę nadziei, że może pewnego dnia znów zacznę oddychać pełną piersią.
          Życie w Australii toczyło się swoim rytmem. Pierwsze tygodnie wyjazdu spędziłam na przestawianiu się na inną strefę czasową, urządzanie pokoju w akademiku - uroczym zbiorze drewnianych domków niedaleko uniwersytetu, poznawaniu okolicy, nowych ludzi oraz na leczeniu się z Louisa. W ciągu dnia, w ferworze zajęć i otoczona ludźmi, zapominałam zupełnie o swoim złamanym sercu. Kiedy jednak kładłam się spać, Tommo wracał wraz ze wspomnieniami. Tak samo boleśnie za każdym razem.
          Mój pech sprawił, że moja nowa współlokatorka była Directionerką. Johanna potrafiła gadać o chłopcach 24 godziny na dobę. Szybko nawiązałam znajomość z innymi studentami z naszego roku, dlatego bardzo rzadko przebywałam w swoim pokoju (nie licząc momentów, w których się uczyłam), a w towarzystwie Jo nie była już tak chętna do rozmowy o 1D. Czasem jednak z jej paplaniny mogłam dowiedzieć się czegoś ciekawego.
          - O. Mój. Boże! - usłyszałam głos Jo zanim zdążyła otworzyć drzwi od naszego domku. - Nie uwierzysz w to co ci zaraz powiem! - mówiła tak głośno, że równie dobrze mogłaby krzyczeć.
          Sfrustrowana zamknęłam książkę i odwróciłam się w jej stronę, wiedząc o co poszerzyć listę prezentów urodzinowych - zatyczki do uszu dla mnie lub kaganiec dla niej. I ta druga opcja bardziej mi pasowała.
           - Uwaga, oto news tygodnia - powiedziała strasznie podekscytowana. - Louis Tomlinson zerwał z Emmą Hardwave! I najlepsze jest to, że oboje już od jakiegoś czasu spotykali się z kimś innym. Emma z Jamesem Hollandem, tym gościem z filmu, natomiast o Louisie nic nie wiadomo.
          Kilka dobrych sekund zajęło mi przetworzenie tej informacji. Louis zerwał z Emmą. Tak jak mówił. Szkoda tylko, że zabrało mu to tyle czasu. "A może... Może to ona zakończyła ten udawany związek. W końcu też chciała być z tym swoim Jamesem", powiedział głosik w tyle mojej głowy.
          - A co najważniejsze - kontynuowała Jo, nawet nie czekając na moją odpowiedź - że już niedługo będę mogła ich zobaczyć na żywo! Dodali kilka nowych dat do trasy koncertowej, właśnie tutaj, w Australii. Najbliższy koncert jest za miesiąc, musisz ze mną iść! Zwłaszcza, że jeden koncert będzie w miejskiej sali konertowej, zaraz za rogiem.
          Miesiąc?! Za miesiąc Louis będzie na tym samym kontynencie co ja. Ba, na tej samej ulicy co ja. Byłam w lekkim szoku, a ta informacja nadal do mnie nie docierała. Patrzyłam z niedowierzaniem na podekscytowaną Jo, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie wiedziałam, czy bardziej jestem na niego zła za to, że o wszystkim (a zwłaszcza o tym, że przyjeżdża) musiałam dowiedzieć się od kogoś innego czy bardziej cieszę się tym, że będę mogła go zobaczyć. Mimo, że minęło tyle czasu, nadal za nim tęskniłam,bo nadal go kochałam. I nadal każde wspomnienie Louisa nie tylko powodowało uśmiech na mojej twarzy, lecz również sprawiało ból, ponieważ stawałam się boleśnie świadoma tego, co zostawiłam. A teraz w mojej głowie pojawiło się kolejne pytanie: "Nie powiedział mi o tym, ponieważ chciał zrobić mi niespodziankę?" czy "Nie powiedział mi o tym, bo ruszył do przodu, a mnie zostawił w tyle?".

          ***

          - Witam w audycji "Krewetki na ławę"!. Nazywam się Sophie Swanson, a w tym wydaniu naszej audycji gościmi boysband, który w ostatnich latach dosłownie podbił cały świat. Pierwsze miejsca list przebojów, miliony fanów, głównie fanek, na świecie, a do tego uroczy, angielski akcent. Czego chcieć więcej? Panie i panowie, pozwólcie, że zaprezentuję  - ONE DIRECTION! - Głos spikerki lokalnego radia rozchodził się po całym mieszkaniu.
          Jo odpaliła radio na maksymalną głośność i usiadła przed nim, przyciskając do piersi poduszkę. Rozpromieniona. Ja siedziałam na kanapie przed telewizorem, starając się ignorować rozchodzące się po domie dźwięki. Niestety głośność była tak wielka, że nawet ze słuchawkami na uszach byłam w stanie usłyszeć wszystko.
           - Witaj, Sophie - powiedział przyjaznym tonem Liam.
           - Cześć - dorzucił Louis.
           - Witajcie chłopcy - odpowiedziała Sophie. - Niestety, dzisiaj zespół pojawił się w okrojonym składzie, tylko Liam Payne i Louis Tomlinson. Nie martwicie się, dostaliśm tych lepszych - powiedziała zaczepnym tonem, na co obydwaj się zaśmiali.
           Głos Louisa rozszedł się po moim ciele zostawając za sobą przyjemny dreszcz. Działał na mnie tak od samego początku.
           - Pozostała trójka jednak nie próżnuje - odpowiedział Liam. - Przygotowują się właśnie do jednego z naszych koncertów.
           - Właśnie, koncerty. Wasza decyzja o zagraniu kilku nowych koncertów była dość niespodziewana. Plan trasy był przecież ułożony od kilku miesięcy. Skąd więc pomysł na Australię?
           - Cóż, po pierwsze - ze względu na naszych fanów - odpowiedział Louis. - Jak sama zauważyłaś, trochę ich jest,dlatego chcieliśmy mieć pewność, że każdy kto chce przyjść na nasz koncert będzie miał taką szansę. Chcieliśmy również, żeby chłopcy z 5 Seconds of Summer, naszego niesamowitego supportu mogli zagrać przed swoją publicznością. A przede wszystkim, chcieliśmy wrócić do Australii. Jest to piękny kraj, w którym znajduje się wiele rzeczy które kochamy - dokończył  a moje serce zabiło mocniej.
           - Och, czy oni się są uroczy? - rozpływała się Sophie. - Dobrze, zanim przejdziemy do kolejnych pytań, tradycji musi stać się zadość. Każdy z naszych gości ma prwo zadedykować komuś jedną piosenkę. Możecie zadedykować ją mamie, tacie, rodzeństwu, cioci, babci, wujkowi, dziadkowi, sąsiadce, kotu z podwórka, komukolwiek kto wam przychodzi do głowy. W takim razie, który z was zacznie? Może Louis?
          - Czemu nie. Piosenka, którą chciałbym zadedykować pewnej ważnej dla mnie  osobie to "Everything I Didn't Say" zespołu 5SOS. To dla pewnej niesamowitej, kochanej i cudownej osoby, której zapomniałem mówić o najważniejszym. To dla ciebie.
          - No proszę, lista moich pytań właśnie się powiększyła - zaświergotała Sophie. - Lecz na razie, 5 Seconds of Summer w utworze "Everything I Didn't Say".
          Z głośników poleciały pierwsze dźwięki utworu. Siedziałam jak sparaliżowana, wsłuchując się w tekst, a z moich oczu płynęły łzy. Louis nadal mnie kochał. Tak samo jak ja jego.

          ***

          - Jesteś pewna, że nie chcesz wpaść do nas? Będzie świetna impreza - powtórzył Matthew po raz setny, kiedy wracaliśmy na teren kampusu.
          Złapaliśmy wspólny język już od pierwszego dnia i od tego czasu Matthew Eaton odstawiał mnie pod moje drzwi po każdych zajęciach.
          - Masz na myśli siedzenie na dworze przy grillowanych krewetkach i ciepłym piwie w towarzystwie tych wszystkich lasek, które sprowadzą chłopacy? Za duży tłok. Chyba wybiorę swoją kanapę i kubek herbaty - odpowiedziałam z uśmiechem. Poza tym, następnego dnia miałam iść na koncert One Direction. Sama myśl o tym wyczerpywała nie emocjonalnie, więc musiałam być na to gotowa i wyspana.
          - W takim razie - kontynuował temat już pod moimi drzwiami. - Co powiesz na mniejszy tłok? Tylko ty i ja? I jakaś dobra komedia?
          Nie, nie, nie. Błagam, tylko nie to.
          - Matthew, ja... Bardzo ci dziękuję za zaproszenie - odpowiedziałam, starannie dobierając słowa. - Jednak będę musiała odmówić. I nie zrozum mnie źle, jesteś naprawdę świetnym gościem, ale... W moim życiu jest już ktoś ważny.
          - Jasne, rozumiem - odpowiedział szybko i zaczął się wycofywać. - Szczęściarz z niego. W takim razie, do zobaczenia jutro na zajęciach - powiedział i odwrócił się.
          - Do zobaczenia, Matthew - odpowiedziałam, patrząc na jego plecy.
          Odwróciłam się dopiero, gdy zniknął za zakrętem.
          - Można wiedzieć kto jest tym szczęśliwcem? - usłyszałam znajomy głos.
          Louis. Skąd on się tu wziął. Odwróciłam się do niego, powstrzymując się od głupiego uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Jest tutaj. Przyjechał. Stał jak gdyby nigdy nic, z tymi swoimi potarganymi włosami, święcącymi oczami i niepewnym uśmiechem, który powalał mnie na kolana.
          - Taki jeden facet, który ukrywał mnie przed całym światem, bo tak mu kazano - odpowiedziałam, chcąc wbadać sytuację.
          W oczach Louisa pojawiło się zrozumienie.
          - A gdybym ci powiedział, że w ostatnim czasie ten facet przestał słuchać innych i zaczął robić to, na co ma ochotę? - zapytał cicho.
          - Powiedziałabym, że podobają mi się buntownicy.
          - A gdybym dodał do tego, że przestałby cię ukrywać przed całym światem?
          - Mimo, że nadal nie przyznał się do mnie? - zapytałam, przypominając sobie rewelacje Jo.
          - Może nie był pewien, czy twoje uczucia do niego się nie zmieniły - powiedział cicho, przysuwając się do mnie, także staliśmy teraz twarzą w twarz.
          - Jeśli tak, to jest największym idiotą świata.
          - Ale tylko twoim.
          - Żadnego ukrywania? - zapytałam.
          - Żadnego.
          - Żadnych poleceń od wytwórni?
          - Żadnych.
          - Będziesz przyjeżdżał tak często jak się da?
          - Częściej - odpowiedział, kładąc rękę na swoim sercu.
          - Żadnych pocałunków? - rzuciłam zaczepnym tonem.
          - Chyba śnisz - odpowiedział, oburzony i zanim zdążyłam zreagować, przyciągnął jeszcze bliżej i pocałował.
          Jego usta naparły na moje z namiętnością zbieraną od kilku tygodni, a ja odpowiedziałam tym samym, wplatając ręce w jego włosy. Jego dłonie trzymały mnie mocno w pasie. Tak mocno, jakby chciał powiedzieć, że już nigdy nie pozwoli mi odejść.
          - Myślę, że powinniśmy wejść do środka - wyszeptałam w jego usta.
          - To dobry pomysł - odszepnął i kontynuując pocałunek, zaczął prowadzić mnie do drzwi.
          Gdy oparłam się plecami o drzwi, uwolniłam jedną rękę i oślep poszukałam klamki, po czym nacisnęłam. Po chwili byliśmy już w środku, a Louis zamknął za nami silnym kopniakiem.
           - O. MÓJ. BOŻE - usłyszałam krzyk Jo.
           Jęknęłam w duchu. Tylko jeszcze jej brakowało. Oderwałam się od Louisa, w momencie, w którym Jo pokonała dzielący nas od niej dystans i zaczęła krzyczeć nam prosto w twarz.
           - Louis Tomlinson jest w moim domku! O MÓJ BOŻE, nie mogę w to uwierzyć. Jestem waszą największą fanką, mam wszystkie albumy, pokój oblepiony plakatami, byłam na jednym koncercie...
            - ... i nazwałaś na ich cześć swoją hodowlę świnek morskich, tak, wiem! - Nie wytrzymałam i wybuchnęłam. - Wiem, że słuchasz ich każdej nocy do poduszki, masz This Is Us na płycie DVD, a pod poduszką trzymasz zdjęcie Harry'ego. Gadasz mi o tym bez przerwy, od kilku tygodni. I nie chcę być nie miła, ale naprawdę doceniłabym chwilę ciszy i spokoju żebym mogła nacieszyć się swoim chłopakiem.
          Kiedy tylko skończyłam swój wywód, chwyciłam Louisa za dłoń, minęłam zszokowaną Jo i pognałam do swojego pokoju.
          - Czyli jestem twoim chłopakiem? - zapytał Louis gdy tylko zamknęłam za nami drzwi.
          - Nie podoba ci się ta rola?  zapytałam, zaskoczona. .
          - Wolałabym być miłością twojego życia, jego sensem, twoim światem,  nawet wszechświatem, ale na razie mogę się zadowolić chłopakiem.
          - Dobrze, ale obiecaj mi jedną rzecz. Żadnych narwanych fanek.
          - Ale one są wszę... - zaczął, ale przerwał widząc moją minę. - Żadnych.
          - To dobrze - odpowiedziałam, zanim znów połączyłam nasze usta w pocałunku.